0
Flying_Polack 28 lipca 2015 19:48
www.flyingpolack.com

Republika Południowej Afryki, Durban. Za oknem mrok (w końcu panuje zima, czyli zaledwie 20 stopni w dzień). Otwieram jedno oko i po omacku próbuję wyłączyć budzik, który zadzwonił równo o 5 rano. Lot z Arabowa jeszcze ewidentnie nie odespany, ale nic to, przede mną niepowtarzalna szansa obcowania z rekinami w ich naturalnym środowisku.



Plusk wody w twarz, szorowanie zębów, aparat na ramię i już jesteśmy w samochodzie, wiozącym nas nad Ocean. Wraz ze mną: Amerykanka Elizabethe, dwie nowicjuszki, które operują dopiero pierwszy lot w podniebnej karierze, czyli Fumika z Japonii i Petra z Indonezji. W głowie tlą się myśli, jak zimny będzie ocean, ile to wszystko mnie w zasadzie wyniesie, czy będzie jeszcze czas po powrocie zdrzemnąć się przed lotem?



Te i wiele innych nieistotnych myśli chodziły mi po głowie, zapominając o najważniejszym. Będę pod wodą w klatce wśród rekinów! Z tego zdałem sobie sprawę dopiero na łajbie, odziany w kombinezon piankowy, słuchając instrukcji szefa eskapady - Johna. "Broń Boże nie wystawiajcie kończyn poza klatkę! Nawet palców, bo możecie je łatwo stracić. Stopy trzymacie tu gdzie pomarańczowa lina. Pamiętajcie!"



Wypływamy na pełny ocean. Brzeg coraz dalej. Wpatruję się w szkarłatną taflę wody w nadziei, że może gdzieś rzuci się Żarłacz Biały, którego ponoć John widział przed dwoma tygodniami.



W końcu silniki milkną. Denis, jeden z dwóch pomagierów szefa, rzuca mięso do wody. Nie mija minuta a taflę wody zaczyna przecinać kilka płetw grzbietowych Żarłaczy Ciemnoskórych (osiągające do 4,2 m długości i 347 kg wagi) oraz Spinner Sharks (do 3 m długości i 280 kg wagi) z rodziny żarłaczowatych. Sam ten widok przyprawia o dreszcze i gęsią skórę.



Wskakujemy do klatki. Woda okazuje się znacznie cieplejsza, niż wskazywała by na to pora roku. 24 stopnie Celsjusza. Żeby Bałtyk miał taką temperaturę latem...



Nabieramy powietrza w płuca i nurkujemy. Rekinów co raz więcej. Pobudzone mięsem, okrążają nas z każdej strony. Gdyby nie to, że byłem pod wodą, powiedziałbym, że wszystko obserwowałem z zapartym tchem. Początkowy strach powoli przeradzał się w zainteresowanie. Rekiny były wszędzie! Z lewa, z prawa, pod nami. Tak blisko, że aż korciło by je dotknąć. Na szczęście zdrowy rozsądek został ze mną.











Po około 20 minutach w wodzie, ekipa wciąga nas z powrotem na motorówkę. Wracamy wciąż otumanieni, gdzie byliśmy i co widzieliśmy.



Obcowanie z tymi intrygującymi i majestatycznymi zwierzętami było niesamowitym przeżyciem, pomimo
tego, że nie były to przecież największe przedstawiciele rodziny rekinów żarłoczowatych.





Tymczasem deficyt snu się pogłębiał, co dało się odczuć na powrotnym nocnym locie. Na szczęście wiedza geograficzna naszej uroczej Amerykanki rozbawiała mnie na tyle, że udało się nie zasnąć. Próbując odgadnąć flagę, przypiętą do uniformu Sofiji z Bośni i Hercegowiny, strzeliła: "Honduras?" :)



Podobało się? To zapraszam na mojego bloga :)
www.flyingpolack.com
Śledzenia fanpejdża: www.facebook.com/FlyingPolackFP
Instagram: flying_polack

Dodaj Komentarz