+1
martwod 9 grudnia 2015 20:36
Miasto położone wyżej niż najwyższy w Polsce szczyt - na 2640 m n.p.m., stolica, metropolia, którą zamieszkuje ponad siedem milionów ludzi, a sprawia wrażenie prowincjonalnego miasteczka (zwłaszcza, gdy się ją porówna z imponującym Medellin), za dnia kolorowa, wręcz papuzia, nocą mroczno-niepokojąca, wyludniona w niedziele, zadymiona i tłoczna w ciągu tygodnia - tak z grubsza zapamiętam Bogotę. Z grubsza, podkreślam, bo dwa dni w mieście... Wiadomo.
Co można powiedzieć o Kolumbijczykach godzinę po opuszczeniu samolotu? Z pewnością uwielbiają kolory. Już nasz "Dream hostel" przypominał marzenie szalonego pacykarza.
, ,



Doskonale się tym samym wpisał w klimat najstarszej dzielnicy - La Candelaria. Ta część miasta ma jeszcze jedną charakterystyczną cechę. I nie jestem pewna, czy wynika ona z położenia Bogoty (przypominam, cały czas chodzimy po Rysach i wyżej), czy też z zawrotów głowy spowodowanych niezwykłymi kolorami - dość, że niezwykle łatwo jest się tu zgubić. Mi udało się to dwa razy - wieczorem i następnie rano. I zapewniam, że nie byłam wyjątkiem.
Efekt porannego zagubienia poniżej. No, po prostu było warto. Kto nigdy się nie zgubił, niech żałuje. Zapewne nie udałoby mi się nawet liznąć Bogoty, gdyby nie to wspaniałe "skądś to miejsce znam, tylko skąd, motyla noga?!"
,

,

,

,

,



Bogotę opuściliśmy, gdy tylko przezwyciężony został efekt zagubienia, czyli gdzieś w południe. I pełni nadziei na solidną dawkę słońca i gorąca (tak, tak, na wysokości 2600m. bywa rzeźko), ruszyliśmy na pustynię - czyli Desierto de la Tatacoa.
Trochę oszukana ta pustynia, bo uważa się, że to suchy las tropikalny, który... no, wysechł. Jakkolwiek było, efekt jest nieziemski. Ochra, szarości, kamienie, pył i potężne kaktusy oraz przestrzeń nie do ogarnięcia (bo jak inaczej określić ponad 300 km. kw. czerwono-szarego krajobrazu?)

, , , , , , , , ,

,

,

,

, ,

,

, ,

,



I tylko Johna Wayne'a brak.

Nie ma tu zbyt wiele życia, ale to, które jest, trzyma się go rękami i nogami.

,

,



Trudno zaprzeczyć, że inne, czasem zaskakujące, formy życia też się tu pojawiają.

, , ,

,

,

,

Co wydaje się oczywiste dla każdego, kto raz na jakiś czas wylatuje za ocean, nawet na pustyni nietrudno spotkać Polaka. Idzie człowiek ścieżką polną i nagle zza zakrętu wychodzi koń, na nim dziewczyna. Parę zdań o tym i owym i pada pytanie: Where are you from? I jakże by inaczej - dziewczyna z Polski, z Gdańska, z angielskim przyjacielem. Takie rodaków rozmowy w pustynnym kanionie.
Na pustyni łatwo też o hotel - w Tatacoa kryje się ich wśród kaktusów co najmniej kilka. Można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że jest ich tu tyle samo, co mieszkańców. Takie czasy. Choć i tak najprzyjemniejszą formą nocowania jest spanie w hamaku - tak podejrzewam, bo pod dachem było mi zdecydowanie za gorąco. W naszym hotelu, u Dony Lilii, miałam jeszcze jedno miłe spotkanie. Z samego rana, przy kawie, odwiedził mnie taki gość:



Jeżeli będziecie kiedyś w Tatacoa i chcielibyście skorzystać z wycieczki do miejscowego obserwatorium - nieśmiało odradzam. - Najgorzej wydane dziesięć tysięcy świstaków w życiu - było jedną z łagodniejszych opinii, które usłyszałam od entuzjastów obserwowania gwiazd.
Polecam natomiast włóczęgę wśród pustynnych kamieni, zwłaszcza, że nawet na tym odludziu nietrudno o podwózkę (tak przynajmniej było w naszym wypadku).



Na zgrzanych wędrowców czekają baseniki (dwa) - w zasadzie dziury wykopane w ziemi i napełnione wodą - może nie są to termy, ale coż za przyjemne orzeźwienie! Zwłaszcza przy partyjce Pokerka (marka miejscowego piwa).

,

,

CDN.

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

marios 17 stycznia 2016 21:51 Odpowiedz
fajna relacja:) a jak dotarliście z Polski/Europy do Kolumbii?
martwod 19 stycznia 2016 21:28 Odpowiedz
mariosfajna relacja:) a jak dotarliście z Polski/Europy do Kolumbii?
Dziękuję. Lecieliśmy z Berlina. Mieszkamy w Poznaniu, więc po sąsiedzku.