+1
marcin_87 17 stycznia 2015 20:11

Udręka i ekstaza

Watykan to Papież, Jan Paweł II, Gwardia Szwajcarska, Bazylika, muzeum, Kaplica i… Można wymieniać w nieskończoność, ale jest jedna osoba, bez której nie byłoby dzisiaj takiego Watykanu, jakiego znamy.

W młodości potajemnie przeprowadzał sekcje zwłok, by uczyć się anatomii i móc rysować i rzeźbić zatrzymane w czasie postaci ludzkie bliskie idealnym, na specjalne zaproszenie papieża przyjechał do Rzymu w roku 1505, aby zaprojektować grobowiec. Papież Juliusz II był pierwszym z siedmiu, dla których ten coraz bardziej uznawany artysta renesansu wykonywał swoje dzieła. Michał Anioł, bo o nim mowa, stworzył wiele cennych dzieł – freski w Kaplicy Sykstyńskiej, kopułę Bazyliki Świętego Piotra czy Pietę w niej stojąca. Watykan wiele zawdzięcza swojemu nadwornemu artyście. A jakie wrażenie zrobił na nas?

Sobota, można pospać nieco dłużej, a po wczorajszych wędrówkach po deszczowym Rzymie nie zrywamy się skoro świt. Innego zdania są za to kierowcy, mieszkamy na 7 piętrze, a mam wrażenie, że klaksony słyszę tuż za oknem, trochę jak w Azji, i trochę nas to irytowało dopóki nie spojrzeliśmy na zegarki, już 11 (!) a my dalej w pieleszach.

Po godzinie piliśmy kawę w dzielnicy Trastevere i zajadaliśmy się rogalikiem cornetto. Włoskie kawiarnie są idealne, nie te w turystycznych miejscach ale te osiedlowe knajpki, najmniejsze, z kilkoma miejscami do siedzenia. Tam parzenie kawy to nie tylko pomysł na biznes, to pasja, bardzo aromatyczna i warta grzechu. Tutaj trzeba też wspomnieć o włoskim cornetto – rogaliku, bardzo podobnym do francuskiego croissanta, nieco bardziej maślanym i chyba mniej kruchym, za to bardziej słodkim. On nie tylko pasuje do porannej kawy – poranna kawa bez niego traci urok.







Do Bazyliki Świętego Piotra kolejka ustawia się na drugim końcu placu (wstęp jest bezpłatny, za to są bramki bezpieczeństwa, takie jak na lotniskach). Swoje trzeba odstać, uzbroić się w cierpliwość. 30 minut później wchodzimy do Bazyliki, z daleka, stojąc na placu trochę się zawiedliśmy, myśleliśmy, że jest większa, że robi ogromne wrażenie, ale nie do końca tak było. Z bliska za to wrażenie jest zupełnie inne, a po przekroczeniu progów – dużo lepiej, niż gdy stanęliśmy na Placu Świętego Piotra. Jest wysoka, szeroka, kopuły cudownie ozdobione freskami, a ściany rzeźbami. Dla znawców to istny raj, każda rzeźba i fresk to osobna historia, często zawiła i ciekawa. Dla nas laików to po prostu rzeźba, tylko nieliczne robią na nas wrażenie, bo coś o nich wiemy więcej.

Na terenie Bazyliki znajdziemy jeszcze baldachim w centralnej części, grób Papieża Polaka oraz pietę Michała Anioła, zniszczoną w 1972 roku przez australijskiego geologa (szaleńca). Została uderzona kilkadziesiąt razy młotkiem, a do rekonstrukcji posłużyła najwierniejsza kopia rzeźby znaleziona w Poznaniu.

























Zrobiło się późno, a zaraz zamykają wejścia do Muzeum Watykańskiego. Kolejka podobno jest zawsze długa, dzisiaj była bardzo mała, staliśmy w sumie 30 minut. W między czasie zaoferowano nam milion kijków do selfie, biletów do muzeum (żeby nie stać w kolejce) i kilka innych coraz to ciekawszych rzeczy, o których nawet nie śniliśmy.



Najbardziej zależało nam na Kaplicy Sykstyńskiej i freskach znajdujących się na korytarzach. Przechodzimy przez kolejna bramkę bezpieczeństwa, kupujemy bilet (16 euro) i zaczynamy zwiedzanie.

Porywa nas rzeka ludzi, tłum ogromny, że aż ciasno. Zwiedzając jednak tłum robi się raz większy raz mniejszy, zależy jaka atrakcja na nas czeka, jeśli duża to i tłum spory i na odwrót. Zaraz przy wejściu można podziwiać panoramę Rzymu. Zwiedzając Muzeum Watykańskie, co chwila idziemy a to placem, a to ogrodem, potem przechodzimy korytarzami do coraz to różniejszych sal, by na koniec zobaczyć Kaplicę Sykstyńską i sale z przeogromnym zbiorem obrazów najznakomitszych artystów.



Każdy ma swój własny Watykan i każdego interesuje coś zupełnie innego. Rzeźby omijaliśmy, za to sufity korytarzy – zastanawiałem się czy to rzeźby czy to jednak jest namalowane, genialne zdobienia trochę tracą na uroku przez tłumy ludzi, niemniej jednak robią niesamowite wrażenie. Po drodze natknęliśmy się na zbiór map i globusów z czasów kiedy Ameryk jeszcze nie było ;) dla nas – podróżników, to jak wisienka na torcie. W Watykanie jest trochę więcej polskich akcentów niż można się spodziewać. Jednym z nich jest na pewno sala Sobieskiego z obrazem Jana Matejki przedstawiającym „Bitwę pod Wiedniem”, który podarował papieżowi Leonowi XIII z okazji 200. rocznicy stoczenia zwycięskiej bitwy.











Idąc korytarzami z każdej strony jesteśmy atakowani przez najznakomitsze dzieła sztuki. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Na koniec dochodzimy do Kaplicy Sykstyńskiej i trochę czuliśmy się rozczarowani. Tłum ludzi, co chwilę słychać „silencio” wołane przez strażników, tabliczki informujące o zakazie fotografowania działają chyba jak płachta na byka, błyski fleszy jak na czerwonym dywanie. Przez chwile staraliśmy się wyłączyć, podziwiać sklepienie kaplicy. Przyjrzeć się najbardziej znanemu freskowi Michała Anioła „Stworzenie Adama”, ale nie potrafiliśmy się odnaleźć w tym miejscu. Chcieliśmy być oczarowani i poniekąd byliśmy. Jest naprawdę cudowne, ale chcieliśmy tego czegoś, tego co wprawia was w zachwyt taki, że nie potrzebujecie nic mówić, widzicie oczami wyobraźni miejsce sprzed setek lat, potraficie sobie wyobrazić jak zostawało wznoszone, jak stawało się coraz bardziej pokryte freskami, Michała Anioła na drewnianym rusztowaniu, wybory papieży, w szczególności naszego papieża – Jana Pawła II. Tego się spodziewałem po tym miejscu, dlatego może zbyt wygórowane oczekiwania przerodziły się w lekki zawód. Być może to przez tłum, a może to my mieliśmy złe nastawienie, może zbyt zmęczeni byliśmy? A może Watykan nie jest po prostu dla każdego.

Udręka i ekstaza to tytuł biografii Michała Anioła autorstwa Irvinga Stone’a. Bardzo ciekawa, bo ukazuje cześć Rzymu w nieco odmiennym świetle. Michał Anioł dzięki swojej pasji stworzył część Watykanu jaki znamy, a znamy bardzo niewiele. Za całym pięknem widzianym teraz kryją się często ludzkie cierpienia z przeszłości. Podróż po najmniejszym państwie świata stanie się dużo ciekawsza, jeśli poznacie choć część z nich.





Dzisiejszego dnia, a w zasadzie wieczora chcieliśmy zobaczyć jeszcze najbardziej znaną z fontann Rzymu – fontannę Di Trevi. Z fontannami w Rzymie jest tak, że są wszędzie. Idziemy blokowiskiem – fontanna, plac – fontanna, obwodnica, a przy niej murek i fontanna. Są wszędzie i wszędzie też pasują i nadają uroku. Naprawdę Rzym jest pełen urokliwych zakątków dzięki tym fontannom właśnie. Żadna z nich nas nie rozczarowała dopóki nie zobaczyliśmy Di Trevi… Chciałem napisać o pięknych rzeźbach, kawiarniach dookoła, szumie wody, ulicznych artystach jak tych z przed Panteonu, jak wrzucamy monetę, dzięki której zgodnie z tradycją powinniśmy jeszcze wrócić do Rzymu, bo byłem pewien, że będzie wyglądać jeszcze lepiej niż w filmie Woody’ego Allena. Niestety. Fontanna Di Trevi była w remoncie, rusztowania zasłoniły wszystko i pozostawało nam podziwiać je na dodatek zza plastikowej szyby.



Włoskie jedzenie wszystko wynagrodzi – pomyśleliśmy i poszliśmy na pizzę, która nie zawiodła. A my najedzeni wracaliśmy do hotelu trochę ociężali, trochę zawiedzeni, trochę zmartwieni, że jutro to już ostatni dzień, ale i tak z głową w chmurach, bo Rzym na każdym kroku oferuje Ci coś nowego i coś, przez co poczujesz się szczęśliwy.


Walking on sunshine!

Niedziela, jutro wylatujemy do Katowic po 8 wiec nie pośpimy za bardzo. Nie spieszyliśmy się jakoś specjalnie z wyjściem z łóżka, nogi bolały nas tak bardzo, że gdy położyliśmy się wieczorem to czuliśmy jak pulsują ze zmęczenia, a ja momentami kulałem… Poza tym widzieliśmy już większość atrakcji, tych „żelaznych punktów”, a na dzisiaj zaplanowaliśmy sobie przechadzkę po Rzymie, taką delikatna. Kilka placów, w tym Popolo, Piazza Navona oraz Schody Hiszpańskie i Villa Borghese.

Zanim doszliśmy do stacji metra obowiązkowo kawa + cornetto, nie można być we Włoszech i nie zacząć tak dnia. Inaczej to zwykłe przestępstwo!

Staramy się uciekać od głównych szlaków i zgubić się nieco, bo w takich uliczkach to dopiero są widoki. Prześcieradła wiszące w poprzek ulicy, stoliki kawiarni, Włosi rozmawiający ze sobą, pijacy kawę, czytający gazety, całymi rodzinami wychodzący z kościołów. To jest właśnie Rzym, ten prawdziwy, bez kijków do selfie, bez „hello my friend, want some umbrella, beer, maybe hashish”? Ten stary, gdzieś zatrzymany w czasie Rzym, który nie oparł się nowoczesności i całej globalizacji, ale w którym królują tradycje i przywiązanie do kultury, gdzie przywiązanie włochów do ich kraju jest bardzo silne i widać to na każdym kroku.













Znajdujemy kilka takich miejsc, po czym słyszymy „selfie?” i tak – za rogiem jest Koloseum. W słoneczny dzień również jest piękne, nie takie jak wieczorem, traci na swej mistyczności, ale musieliśmy mimo wszystko tu przyjść znowu… Piękne miejsce.

















Potem już wraz z rzeką ludzi idziemy (a raczej płyniemy) w stronę Placu Popolo mijając Di Trevi. Dalej remont to co tu pisać, nie robi wrażenia, nie warto :P A tak na poważnie to pewnie wrażenie robi i to ogromne, ale nie wrzuciliśmy pieniążka do niej i nie jesteśmy pewni czy tam wrócimy (ah te zabobony ;)). Po drodze mijamy Plac Hiszpański, jest to jedna z głównych atrakcji Rzymu i przyznać trzeba, że widać to od razu – tłok taki, że ledwo można iść. Ciężko nam ocenić jednoznacznie to miejsce, bo byliśmy niesieni przez tłum w stronę Placu Popolo i chyba muszę powiedzieć, że czułem się tam źlee.. Nie dlatego, że to kiepskie miejsce, ale dlatego, że nic nie widać, nawet tych schodów, bo ludzi ogrom. A w dodatku te kijki do selfie… Ale plan był taki, że schodami sobie zejdziemy z Villa Borghese. Damy szansę.



Na Popolo, który jest większy od Placu Hiszpańskiego i na którym jest dużo mniejszy tłok, jemy przepyszną kanapkę. Tak naprawdę to nic szczególnego tam nie było, a sama restauracja to jak kiosk z gazetami, ale smak… Idealny! Lekko przypieczona, w środku szynka parmeńska, ser gorgonzola i to wszystko posypane świeża rukolą i polane oliwą. Jedzenie we Włoszech to coś, czego możecie być pewni na 99%. Nie każdemu też smakuje kuchnia włoska, ale naszym kubkom smakowym bliżej do tych ludzi z południa, wiec może dlatego na nas to jedzenie robi tak ogromne wrażenie? Po 10 sekundach od podania oblizywałem palce i wspinaliśmy się po schodach na Villa Borghese, a ja żałowałem, że nie wziąłem dwóch kanapek… Naprawdę zjadłem ją w 10 sekund i naprawdę wcale nie była mała, byłem pewien, że się najem, ale nie… Tylko obudziłem w sobie chęć poznania kuchni włoskiej jeszcze bardziej.



Z ogrodów Borghese zaraz po wejściu rozciąga się wręcz bajkowy widok na Rzym. Czerwone dachy, Watykan, zachodzące słońce, mało ludzi, za nami przepiękny park. Nie wiedzieć czemu mało tam turystów, dużo za to alejek, Rzymian jeżdżących na rolkach, na rowerach, uprawiających sporty. Co chwila a to fontanna, a to inna budowla, można nawet zobaczyć miejsce w którym kręcono „Zakochanych w Rzymie” Woody’ego Allena. W ogrodach jest cisza i spokój, a ludzie tam mogą w końcu odetchnąć po całym dniu, przebiec się, wyjść z psem czy na spacer. Nam też się udzieliło to oderwanie od rzeczywistości przy zachodzącym słońcu. Randka idealna.



















Po drodze mijamy kilka drogich i ekskluzywnych hoteli szukając Schodów Hiszpańskich. Z daleka widzimy jak ktoś macha kijkiem do selfie, wiemy, że jesteśmy blisko.

Siadamy w końcu na schodach, ludzi dużo mniej, słonce zachodzi powoli malując niebo na czerwony kolor, obok grupka Anglików śpiewała sobie piosenki przygrywając na gitarze i tu poczuliśmy się jak przy Panteonie. Świat się zatrzymał i byliśmy tylko my, a w oddali wszystko inne. Powietrze rześkie, niebo coraz bardziej czerwone, coraz bardziej ciemne. Siedzieliśmy na schodach długo i prawie nic nie mówiliśmy. I muszę przyznać, że jest to jedno z tych miejsc, do których chcę wrócić, bo wspominam je dobrze. Tam poczuliśmy się błogo, bez problemów, bez trosk, tylko my i to było najlepsze. Byliśmy wyłączeni od wszystkiego, ale razem. Z takiego zamysłu oderwał nas Pan, który zaproponował nam kijek do selfie. Rzuciliśmy krótkie „no”, ale z oczu biły nam pioruny i szybko zrezygnował z przekonywania nas o zaletach kijka. Jestem bardzo spokojny i jestem ogromnie pozytywnie nastawiony do ludzi, wszędzie i zawsze staram się zrozumieć każdego, ale to „selfie” zaczęło na mnie działać tak, jak reklama Media Expert podczas świąt.





My już zmęczeni, słońce zachodzi, hotel na drugim końcu Rzymu, pora wracać. Po drodze pizza u Pana, który wyglądał nam na Luigiego z gry Mario :D Taka zwykła osiedlowa pizzeria, a pizza najlepsza, jaką mieliśmy okazję zjeść podczas pobytu. Z dala od centrum, gdzieś lekko schowana, ale u kogoś kto robi to, co kocha. Musiała być dobra.





Rzym pokazał nam się z każdej strony. Był deszcz i słońce, zimny wiatr i ciepły wietrzyk, mokra kostka brukowa i suche alejki. Przez kilka dni mogliśmy zobaczyć Rzym w kilku obliczach. Deszczowy, nostalgiczny Rzym był czymś wspaniałym, zabiegani ludzie, inni uciekający przed deszczem, chowający się w samochodach albo w trattoriach. Z drugiej strony spacer w promieniach ciepłego grudniowego słońca. W dodatku to jedzenie, jedno z najlepszych na świecie. I prawdę mówiąc my byliśmy zakochani w Rzymie od pierwszego wejrzenia. Nie mogło być inaczej.

P.S. W naszym top 10 Rzym jest na 1 miejscu wyprzedzając Barcelonę i Pragę czy Budapeszt.



Przykładowe ceny:

Przelot z polski – ceny nawet poniżej 100 zł (my zapłaciliśmy 108 zł)

Hotel – na obrzeżach można znaleźć coś za około 300 zł na 3 noce na 2 osoby + podatek miejski (3,5 euro za osobę za dzień)

Pizza – od 4 euro na obrzeżach miasta przez 8 euro w centrum

Metro – 1,2 euro za 45 minut

Transfer lotnisko – Termini – 4 euro w jedną stronę

Wstępy:

Koloseum + Forum Romanum – 12 euro

Muzeum Watykańskie – 16 euro

Panteon – bezpłatnie

Bazylika świętego Piotra – bezpłatnie


Zapraszamy również na naszego bloga :)
https://maybeeblog.wordpress.com/

Pierwsza część:
http://spolecznosc.fly4free.pl/blog/329/zakochani-w-rzymie-cz12/

Dodaj Komentarz